środa, 22 lutego 2017

Z czym się je teatr offowy?

Na hasło teatr offowy rodzi się masa pytań. A na co? A po co? A komu? A jaki off? W sensie, że ktoś został wyłączony? Z czego? Z teatru? Jakaś dyskryminacja? Po co tak zangielszczać? A to jeszcze teatr jak off? W taki sposób można by stworzyć cały portret teatru offowego. Najzwyczajniej zadając pytania i snuć domysły. Warto na początek zadać jedno pytanie – o co tak naprawdę chodzi w tym offie?

Otóż, w środowisku artystycznym panuje niewypowiedziany podział na: teatr publiczny, popularny i alternatywny czyli offowy. Czasem wyodrębnia się jeszcze teatr lalkowy i pantomimę, jednak to inna bajka. Publiczny to teatr dramatyczny. Popularny to teatr bardzo często musicalowy, bądź prywatny, w którym gra się komedie. Off to eksperyment, swoiste laboratorium w którym najważniejsze jest poszukiwanie. Czasem, tworzone tam alternatywy zmieniają się w mainstream, zupełnie jak teatralne teksty Tadeusza Różewicza, które jeszcze w latach 50. i 60. były uważane za awangardę. Jednak, gdy nie uda im się „awansować” bardzo często umierają śmiercią naturalną, wraz z odejściem założyciela. Bowiem teatralna awangarda rodzi się z przebłysku myśli. Z chęci stworzenia czegoś autonomicznego. Dlatego trudno jej przetrwać w niezmienionym kształcie, gdy przychodzi ktoś nowy. To również często wyraz buntu właśnie wobec wspomnianego mainstreamu. Mamy więc chęć, myśl i działanie opozycyjne czy mamy w takim razie już off? I tak i nie. W tej opozycji musi być coś nowego, świeżego i unikatowego. Coś co zachwyci swoją prostotą, ale i pomysłowością. Ciekawym przykładem takiej offowej osobliwości jest świętokrzyski teatr Kakpazy. Ta nieformalna grupa łączy w sobie techniki Jerzego Grotowskiego oraz miesza teatr z ceramiką. Oprócz tego czerpią inspirację do swoich działań z historii życia lokalnych mieszkańców, a ich próby odbywają się w kamiennej, krytej strzechą, chacie czarownicy i dziaducha-starucha. Działanie zupełnie odległe od teatrów repertuarowych, prawda? Off to przede wszystkim nietypowe spojrzenie na sztukę teatru. To próba odnalezienia w scenicznym świecie miejsca dla siebie i swojej pasji. Teatr tańca, tak popularny dziś, kiedyś też był awangardą. Nikomu wcześniej nie śniło się łączyć taniec, dramat i scenografię w jedno widowisko. A teraz, proszę bardzo. Repertuarowe teatry tańca nie są niczym zaskakującym. Dlatego też na off można patrzeć przez własny pryzmat. Jako miejsce, w którym każdy może odnaleźć coś dla siebie. Gdzie często w widowisku nie ma podziału na aktora i widza. Wszyscy są współautorami i każdy może jeść off z czym tylko chce. Bowiem tutaj, nie ma zbędnych pytań.

Spotkanie z kreatywnością - Piotr Pasiewicz

Spotkanie z kreatywnością – Piotr Pasiewicz

Piotr Pasiewicz to niezwykły grafik, malarz i performer polskiego, młodego pokolenia. Urodzony w 1979 roku w Łodzi, z wyróżnieniem ukończył studia na Wydziale Grafiki i Malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego. Na swoim koncie ma liczne wystawy zbiorowe i indywidualne, między innymi w rodzinnej Łodzi, Wrocławiu, czy Poznaniu. W jego portfolio można znaleźć twórczość z zakresu grafiki warsztatowej, rysunku, performance’u czy videoartu. Jego prace przy pierwszym odbiorze porażają, ale też nie pozwalają oderwać od siebie wzroku. Dzieła tego artysty intrygują, elektryzują i pochłaniają, w trakcie oglądania można wyczuć pulsującą w nich energię, która chwyta i każe podziwiać. Dzieła Piotra Pasiewicza stanowią dowód niezwykle wrażliwego i emocjonalnego odbioru rzeczywistości. Dzięki pracom Piotra Pasiewicza odbiorca ma szansę dostać się na obszar tego, co dotąd pozostawało w cieniu codzienności. Artysta kreuje swoje indywidualne uniwersum, które podlega ciągłej transformacji – jest żywą materią, upłynnianą nowymi doświadczeniami. Jego twórczość jest próbą zobrazowania subiektywnych przeżyć wizualnych. Oglądając jego pracę mam wrażenie jakbym oglądała odbicie emocji z lektury schultzowskiej prozy. Grafiki, podobnie jak treść Sklepów cynamonowych, intryguje i przyciąga w niewytłumaczalnie magiczny sposób. Ponad to, styl Pasiewicza jest momentami zbliżony do stylu szkiców Brunona Schultza. Obaj stosują wyraźnie kreskę i akcentują mocne kontrasty. Ich przedstawienia skłaniają odbiorcę do chwilowego oderwania się od rzeczywistości - tu i teraz. Zarówno prace Pasiewicza jak i Schultza mocno pracują na wyobraźni widza. Nie trudno zauważyć, że w twórczości Pasiewicza dominuje czerń i biel. Sam artysta komentuje swoje ograniczenie kolorów jako dowód na to, że wyrażając emocje nie potrzebujemy barw. Jednak kiedy zdarzy mu się użyć kolorów są to intensywne odcienie pomarańczy, czerwieni i żółci, które – jak mówi artysta - kojarzą się z postacią Prometeusza. Moje wyraźne skojarzenia z Brunonem Schultzem nie są przypadkowe. Artysta w wywiadach otwarcie przyznaje się, że jest to jeden z jego ulubionych twórców, zaraz obok Hieronima Bosch’a, Albrecht’a Durer’a, Francis’a Bacon’a czy Kazimierza Malewicza. O artyście powstał krótki film dokumentalny pt. Bez widza (2011), w reżyserii Rafała Andrzeja Głombiowskiego.
W swojej serii Krzyk przemiany Pasiewicz połączył różne techniki graficzne. Stworzył kompozycję obrazów, które swoją procesualnością odsyłają do wyobrażeń ze świata Franz’a Kafki. Dramatyczność obrazów jest równa tragedii zawartej w Przemianie. Artysta ukazał za pomocą plastycznych środków kolejne etapy rozwoju materii. Początkowo przechodząc od wyraźnie kontrastującej czerni i bieli, powoli dodawał koleje formy do swojego uniwersum wyobraźni. Czerń i biel dopełniają ognista czerwień – symbol życia. Zdarza się, że barwy przylegają do siebie, tworząc skomplikowane konstrukcje. Innym razem odbiorca ma wrażenie, że kolory walczą o dominację - wówczas w dziele wyczuwalne jest wewnętrzne napięcie. Energia zamknięta na płótnie jest tak silna, że może całkowicie pochłonąć odbiorcę. Również sposób malowania obrazuje odwołania artysty do korzeni ludzkiej kultury. Pasiewicz poszukuje nowych form ekspresji posługując się malunkami jaskiniowymi jako pierwowzorem. Używana przez niego kategoria transformacji odnosi się do wykorzystywania prostych kształtów, które zyskują w procesie przemiany nadrealny status. Takim charakterem odznacza się Action painting. Pasiewcz tworzy monumentalne prace-hieroglify. Swoje ideogramy maluje na wielkich płótnach ruchem zbliżonym do transowego– w trakcie aktu tworzenia wydaje się nieobecny. Rozchlapuje na powierzchnię farbę prawie, że w rytualnych gestach.
W dziełach Pasiewicza pojawiają się też inne kształty, które swoją formą przypominają ludzi bądź zwierzęta. Te stwory są ukazane w dziwnych, często nienaturalnych pozycjach – ich wygięta postawa jest podkreślona zawsze mocnym konturem. Cały cykl przedstawiający New form of live ma w sobie coś z niepokoju jaki możemy odnaleźć w filmach Tima Burtona. Świat stworzony przez Pasiewicza jest również nostalgiczny i przewrotnie powyginany. Wszystkie stwory są wyobrażeniem, które może zagościć w naszych koszmarach. Bowiem nie ma w nich neutralności, są dynamiczne w samej formie. Sprawiają wrażenie, jakby za chwile miały opuścić płótno, aby zacząć wyginać się i straszyć w naszych snach. Pasiewicz tworzy zagadkową rzeczywistość, o atmosferze sennego koszmaru. Szczególnie niepokoją dzieła, w których można rozpoznać antropomorficzne kształty. Są niczym ślady po obecności człowieka, który został poddany przerażającej przemianie.
W swych działaniach Pasiewicz konsekwentnie tworzy świat, w którym przesiąknięte metafizyką kształty, powstają w spontanicznym akcie twórczym. Fascynują go wzajemnie wykluczające się opozycje, które nie mogą bez siebie funkcjonować. Jego twórczość jest mocno osadzona na kontrastach – nie tylko barwnych ale i metaforycznych. Artysta w swoich pracach często zestawia opozycyjne wrażenia. Jego prace charakteryzują się precyzyjną kreską i mocną tonacją. W szczególności zestawienie to odznacza się w cyklu Mattery Deliverance. Kiedy wcześniejsze pracy artysty odznaczały się surowością barw i oszczędnością w zagospodarowywaniu arkusza, tak tutaj mamy jasne żywe kolory, które wprowadzają urozmaicenie w twórczość Pasiewicza. Użycie tak szerokiej palety barw odsyła do bogatej wyobraźni artysty. Koloryt odsłania nowe spojrzenie na formę prac Pasiewicza. Wykorzystywana barwa jedynie potęguje energetyczny odbiór dzieła. Również jego performanse, podobnie jak grafiki czy obrazy, wykraczają po za realność - pokazują, że możliwe jest zatrzymanie się w rzeczywistości i ujęcie jej z lekkiego dystansu. Zupełnie jakby artysta chciał wszystkich wyciszyć i wprowadzić w trans - kiedy grafiki niepokoją, tak jego performance wyciszają. W szczególności The Dream z 2015 roku, jest połączeniem niezwykłych pokładów wrażliwości, która zostaje wpisana w nostalgiczną codzienność. Oglądamy artystę wynurzającego się z liści. Akt ten ponownie pokazuje, że Pasiewicz inspiruje się pierwotnym przekonaniem, że człowiek i natura są sobie przynależne. Spowolnione ukazywanie się artysty, zmusza odbiorcę do dłuższego skupienia. Działanie to uświadamia, że w codziennym pędzie, nie ma czasu na podziwianie natury.
Performance Pasiewicza są proste, a zarazem niecodzienne. Zasadzają się na potrzebie ukazania piękna chwili, zamkniętej w szarej codzienności. Poszukiwanie to widać w cyklu Chwilostan. Te videoarty charakteryzują się długimi ujęciami zwykłych przedmiotów. Pokazują codzienność, ale ze względu na ponowne spowolnienie, odnosi się wrażenie, że ta zwyczajność jest niezwykła - wyważona i estetyczna. Kreatywność artysty odsłania prawdę, że piękno tkwi w każdej materii – nie ważne, lalka, pies czy ulica. We wszystkim możemy odnaleźć harmonię i unikatowość. Wystarczy przekroczyć granicę własnej wyobraźni i dać porwać się kreatywności. Piotr Pasiewicz może służyć jako przykład, że piękno świata nie ogranicza się do jego barwności. Ono tkwi przede wszystkim w jego niezwykłej codzienności.

Review: Henry V (Brett Brown)


King made of paper


People have tendency to personificate stuff. For example, paper figures that are cut out of paper can be soldiers. Red paint on body can be war scars and a baloon can be a head. And what would happen if in this forest of meanings we will focuse on one character? On this one that is the master in this world full of perfonifictate things? Say hello to Henry V.

How would you react when I tell you, that you should treat seriously a man with a paper crown on his head, a man who in a war amok is walking throught the camp and talking to himself? Maybe you will laught at me, and think what strange things am I asking. But painted picture is a view on Brett Brown performance. Director, Philip Parr, decided to put Henry V in one specific moment – before the Azincourt battle, where future king is giving a performance of his consciousness during moonlight walk throught the camp.
But as you may notice, something here is unusual, something that don't fit to the Shakespeare pathos. Paper crown, paper soldiers, paper scepter? Maybe everything here is just a projection of Browns imagination. Because at the beginning, while lying on the bed, he is reading Henry V, and he seems to be moved by the tekst. It was like he absorbed and escalate into Henry before our eyes. We can ask then what we see on stage?
Of course, for those who want to know the content of one of the historical works of Shakespeare, Browns monologue is a pure synthesis of drama. In addition, the actor in a very emotional way plucked from the text all the intrigue, plot twists and all cruel envelope which happens in war reality. You can see, like his whole body is affected by the plot.
However, you can go one step further and treat Brown as a madman who thinks he is Henry V. His energetic movements, rapid mood changes, all this can be read as a desire for one of the soldiers stationed in the camp. The desire to live through this Shakespearean story - to be like Henry V. Then, we have a man trapped in a small room, which with the help of paper, creates his own microcosms, creates its non-existent kingdom. Because Henry V "took" control over the wretch, the same cruelty of war must be lived many times.
No matter which interpretation will speak to us during the show, the story of Henry V is memorable.
Not only for the sake of poignant history, but primarily because of the phenomenal performance of Brown. Finally, we can ask the question whether such a paper king can moving? In the embodiment of Brett Brown's for sure.

Recenzja z Shakespeare Daily: Cichy krzyk Marka Antoniusza


Cichy krzyk Marka Antoniusza

Symbol siły – Juliusz Cezar okazuje się ledwo stojącym na nogach starcem. Marka Antoniusza gra aktor po tracheotomii, a bohater „…vskij” jest aluzją do jednego z ojców założycieli teatru awangardy. Zapraszamy w świat emocji, gdzie jedyne ograniczenie stanowi ludzka wrażliwość. 

Spektakl Juliusz Cezar. Fragmenty jest inspirowany jednym z najczęściej nagradzanych dzieł Romeo Castellucciego Juliusz Cezar z 1997 roku. Przedstawienie stanowi pewnego rodzaju refleksję nad sztuką retoryki, choć słów w tym spektaklu jest niewiele. Reżyser buduje niezwykle powolne i przejmujące widowisko. Większość wrażeń płynie z warstwy dźwiękowej i wizualnej sztuki. W Juliuszu Cezarze uwaga jest skupiona na człowieku – jego fizyczności, słabościach i bolączkach - w szczególności jednak, reżyser zwraca uwagę na aparat mowy. Castellucci już od pierwszych minut zmusza widzów do skonfrontowania się z ludzkimi wnętrznościami i to dosłownie...
Do sterylnego pomieszczenia wchodzi mężczyzna. Zajmuje się dezynfekcją sprzętu medycznego. Starannie oczyszcza długą czarną rurkę, po chwili zręcznie wkłada endoskop do nosa. Za nim, na ścianie wyświetla się obraz - krtań i struny głosowe recytującego na scenie aktora. Obraz ten ma w sobie coś hipnotyzującego, reżyser umożliwia nam zajrzeć w głąb ludzkiego ciała, odkrywa przestrzenie często nieznane. Wraz z kolejnymi słowami obserwujemy jak struny głosowe drgają, jak wibrują, gdy mężczyzna zanosi się śmiechem. Ten niezwykle intymny obraz, stanowi zarazem najgłośniejszą scenę spektaklu. Dodatkowo ma w sobie coś groźnego, stawia widza w roli podglądacza, zmusza do refleksji nad rolą mowy, podkreśla, tym samym, że głos będzie głównym bohaterem sztuki, istotniejszym od śmierci, która przecież leży u podstaw tego dramatu.
Castellucci, z wykształcenia plastyk, i tym razem nie poskąpił swoich sławetnych odwołań do malarstwa. Scena umierania Juliusza Cezara, to jakby zatrzymane w kadrze reprodukcje obrazów Vincenzo Camucciniego – ustawione w dramatycznych pozach, pełne napięcia ciała aktorów przypominają greckie posągi, surowe, zimne, jednak doskonałe. Skąpany w czerwienień Juliusz Cezar (Gianni Plazzi) w patetycznych pozach umiera, przy tych którzy go zdradzili.
Początkowa „głośna” scena, stanowi zręczną klamrę dla ostatnich „wyciszających”. Gdy w pierwszej, mogliśmy w makro skali obserwować pracę krtani, tak w finalnej przemowie, wypowiadane słowa pozbawione są swojego mięsistego źródła, bowiem marmurowe podium zajmuje Marek Antoniusz (Dalmazio Masini), w którego wciela się aktor po operacyjnym usunięciu krtani, strun głosowych i nagłośni. To, co wydobywa się z jego przełyku, staje się ostatnią ostoją dla Rzymu Cesarza, jednak już słabą i ledwo słyszalną. Okaleczone jama gardłowa może być odczytana jako synonim ran na ciele Juliusza Cezara.
Wrażenie ostatecznego upadku – klęski człowieka, słabości ciała, nieistotności słów – stanowi ostatnia scena. Sterylna przestrzeń jest opustoszała, wyciemniona. Po prawej stronie, na maszynie, przypominającej kształtem aparaty do badań okulistycznych, uruchamiane są małe wiatraczki, które sukcesywnie niszczą zawieszone nad nimi żarówki. Bez pośpiechu, gasną kolejne światła, słychać dźwięk pękającego szkła, scena powoli zapada w wieczny sen, zupełnie jak Cezar. Następuje cisza. Długa i przejmująca, taka, której nikt nie chce przerwać.
Castellucci, przy użyciu tak niewielu środków wyrazu, stworzył gamę emocji – od dumy, przez rozpaczy, nienawiść, a na smutku kończąc – pokazał, że świat zbudowany jest ze skrajności. To co dla jednych jest szeptem chorego człowieka, dla drugich może być ostatnim krzykiem rozpaczy.

Recenzja z Shakespeare Daily: Piwnica jak ze snów


Piwnica jak ze snów


Tłuczek do ziemniaków będzie Królem Jerzym, a krem do twarzy zostanie francuską księżniczką, Koriolanus to butelka, a służący Makbeta będą słoiczkami po przetworach. 
 
Wyobraź sobie dobrze zaopatrzoną piwnicę. Schludnie poukładane przetwory, równo ułożone narzędzia i przybory, wszystko na dwóch przeciwległych regałach. A pośrodku stół, drewniany, widać że używany, jednak na solidnych nogach. A teraz wyobraź sobie, że jesteś zamknięty w tej scenerii z kimś kto streszcza dramaty Szekspira. Z kimś kto przy użyciu solniczki, sztućców, tłuczka do ziemniaków i innych tych skarbów odnalezionych na półkach, próbuje zobrazować zdarzenia spisane przez Brytyjczyka. Skupiasz się na głosie, z uwagą przyglądasz się codziennym przedmiotom, które teraz, zupełnie jak w dziecięcej zabawie stają się królami, księżniczkami, błaznami czy rycerzami. W tym piwnicznym świecie wszystko jest możliwe. Liczy się wyobraźnia. Powietrze zaczyna się robić ociężałe, a ty dajesz się porwać opowieści.
Ta podróż, w którą można się udać w ramach Festiwalu Szekspirowskiego, została zaaranżowana przez brytyjską grupę – Forced Entertainment. Szóstka aktorów przez dziewięć dni, opowie sztuki Szekspira na nowo, współczesnym językiem angielskim, kameralnie i z humorem. Na pierwszy ogień, na stół wkracza Koriolanus, w otoczeniu żołnierzy z gąbek do mycia naczyń. Surowa i żądna władzy matka, zostaje przedstawione za pomocą tarki, a synek generała to maleńka filiżanka. Dobór tych przedmiotów nie jest przypadkowy, stanowi ciekawe przełożenie naszych skojarzeń i stereotypów przypisywanych przedmiotom, na ludzkie postaci. Ten antropomorfizujący komentarz pokazuje, jak często przypisujemy rzeczom cechy człowieka. Po dramacie generała, przyszedł czas na równie tragiczną historię Króla Jana, potem chwila wytchnienia i śmiechu przy Straconych zachodach miłości, aby w finale znów wprowadzić do tego wyobrażonego świata grozę, spowodowaną zbrodnią Makbeta.
Nie ma tu mniejsza na streszczenia, warto zwrócić jednak uwagę na skoncentrowane, pełne gracji ruchy aktorów, którzy uruchamiają przedmioty, poprzez wprawianie ich w delikatny ruch. Wystarczy przesunąć butelkę i parę gąbek, aby w wyobraźni widza zarysował się obraz wojsk kroczących na Rzym. A czasem, strącenie pudełka ze spinaczami ze stołu mówi więcej, niż nie jednak filmowa scena samobójstwa. Forma zaproponowana przez Forced Entertainment jest prosta, jednak przez to niezwykle wdzięczna.


Recenzja z Shakespeare Daily: Dania cała jest cmentarzem

Dania cała jest cmentarzem

Hamlet, reżyseria: Arash Dadgar, Quantum Theatre Group (Iran)

Koniec świata nie musi być zatrważający. Może nadchodzić powoli, a śmierć może przybrać przyjazną formę uśmiechniętego mężczyzny, który z otwartymi ramionami przywita nas w tej ostatniej chwili. Poznajmy Hamleta w reżyserii Arasha Dadgara, w którym ostatnie słowo należy do Grabarza. 

Zdawać by się mogło, że Hamlet został już zinterpretowany wzdłuż i wszerz, a jego inscenizacje wyeksploatowały wszystko możliwości tekstu. Było już trzech Hamletów, był dramat z perspektywy Ofelii, Hamlet-monodram, Hamlet szaleniec i wiele innych. Arash Dadgar poszedł o krok dalej i głównym bohaterem uczynił Grabarza, który swoją osobą i wykonywaną profesją spaja wszystkie sceny spektaklu. Przeniesienie środka ciężkości z Hamleta na postać, która w dramacie nie pełni istotnej roli, podkreśliło to, że będziemy mieli do czynienia ze światem na opak – lekko skarnawalizowanym, w którym mimo wszystko krąży widmo śmierci.
Wszystko zaczyna się od morderstwa króla Hamleta. Już od pierwszej chwili reżyser wręcza nam wskazówki, którymi będziemy podążać przez resztę spektaklu. Król umiera, jednak jego duch odziany w białe szaty pozostaje i będzie snuł się po scenie przez cały spektakl. Nie będzie jednak biernym obserwatorem, będzie drażnił Gertrudę i prowokował syna do zbrodni. Snuje się więc między postaciami sprawiając wrażenie, że mamy do czynienia z dziwną rzeczywistością, w której życie i śmierć mijają się. Będziemy lawirować między porządkami, które odkryją przed nami mroczną ludzką naturę.
Świat przedstawiony przez Dadgara jest jak z sennego koszmaru. Postaci, ich makijaż i stroje, utrzymane w mrocznym stylu steampunk, przywodzą na myśl najmroczniejsze filmy Tima Burtona. Gertruda przypomina bardziej umarłą pannę młodą, ze swoimi na czarno podkreślonymi oczami i bladą cerą. Jednak nie tylko ona przedstawia się jak z pogranicza świata żywych i umarłych. Wszyscy aktorzy snują się po scenie, rozpaczliwie podrygują w ostatnich zrywach, jednak wszystko to z widmem śmierci, z nieustannie przechadzającym się po scenie bądź jej zakamarkach Grabarzu. To on jest dyrygentem, to on pobierając wymiary szykuje dla nich ostatnie posłanie, skrojoną na wymiar mogiłę. Po scenie śmierci Hamleta, wszystko zaczyna nabierać tempa zupełnie jak lawina, która wraz z kolejnym obrotem staje się coraz większa i szybsza. Uruchomiona zostaje fala konfliktów, żali czy pretensji i nikt nie może tego zatrzymać. Dadgar przeprowadził nas przez całą historię Szekspira, podkreślając intensywniej sceny konfrontacji i sprzeczności. Jego bohaterowie są niezwykle żywiołowi, dają się porwać wszelkim emocjom. Nie krępują się skakać, krzyczeć i biegać. Etykieta rodziny królewskiej tutaj nie obowiązuje, na scenie panuje żywioł.
Za najbardziej nieszczęśliwą oraz zagadkową postać możemy uznać Ofelię. Kiedy wszystkie postaci oprócz Hamleta-króla są ubrane na czarno, tak ona od stóp do głów odziana jest w biel. Zupełnie, jakby za życia uznana była za martwą i tylko błądziła między żywymi, skazana na wieczne potępienie, poniżanie i śmiech. Ofelia, przez wszystkich jest traktowane jako zbędny element dworu – Poloniusz sprawuje nad nią restrykcyjną kontrolę, podobnie jak brat, Gertruda, woli jej wymierzyć siarczysty policzek niż porozmawiać o jej nieszczęśliwej miłości. Wszyscy traktują ją jak zużyty przedmiot, który chowa się po kątach, aby nikt go nie zauważył. Nawet Hamlet krytykuje jej urodę, odrzuca jej miłość i oddanie. Dlatego, nie dziwi to, że gdy przychodzi koniec świata Ofelii, gdy przechodzi ona na drugą stroną prowadzona przez Grabarza, to wydaje się szczęśliwa, po raz pierwszy spokojna i zadowolona.
Samo przedstawienie kobiet przez Dadgara jest zbudowane na zasadzie kontrastu. Ofelia, jest dzianą w biel ofiarą natomiast Gertruda, to rządna władzy despotka, która cieszy się ze śmierci męża. Jednak żadna z nich nie ma mocy sprawczej. Ofelia podporządkowuje się męskiej sile, Gertruda zostaje pochłonięte przez własne żądze. Bowiem, w tym świecie, każda decyzja prowadzi do śmierci. Jedyne zmartwienie ma Grabarz, czy wystarczy miejsc w Dani na tyle grobów?
Natomiast tytułowy Hamlet ponaglany przez widmo ojca do zemsty na Klaudiuszu popada w szaleńczy obłęd. Nie ma w sobie nic z odważnego wojownika, jest wrażliwym filozofem, pisarzem, który woli walczyć słowem. Mohammadreza Aliakbari w roli Hamleta odegrał narastający obłęd, pogrążonego w żalu intelektualisty, który nie potrafi wybrnąć z narzucanych mu wymagań. To jedna z lepszych kreacji w tym spektaklu, zaraz obok Grabarza – komika i przewodnika w jednym. Ten zarządca cmentarza, to jedyna postać ubrana w barwny strój robotnika, tylko jego mroczny makijaż podkreślał, że należy on do tego upadającego świata, do Dani, która ma więcej umarłych niż żywych.
Cały spektakl to zręcznie skonstruowana machina. Chociaż sceny z perypetami przyjaciół Hamleta stanowiły przyjemną komiczną przerwę, między wartką akcją pełną knucia i spisków, tak już pewnym przesytem stają się sceny w których to jeden z nich usilnie próbuje „urodzić” kamienie nerkowe. Każda postać musi mieć jakąś charakterystyczną cechę, to zrozumiałe. Jednak czy muszą nią być zakrwawione spodnie oraz siedzenie na toalecie? Można uznać, że Dadgar pragnął w swoim przedstawieniu zwrócić uwagę na każdy rodzaj cierpienia: spowodowany zemstą, miłością, wścibstwem oraz przyczynami naturalnymi.
Wszystko kończy się niezwykle symbolicznie. Każda z postaci zostaje poprowadzona przez Grabarza do drzwi, przez które przechodzi, aby następnie udać się na podwyższenie, gdzie można obserwować kolejnych umierających. Pomimo tego, że dla każdego z bohaterów nastąpił mikro koniec świata, tak w ostateczności dochodzi do upadku pewnego porządku. Wszyscy odchodzą, Dania ściele się trupem, jak teraz będzie wyglądał świat w którym rodzina królewska dokonała tak okrutnych czynów? Oraz najważniejsze pytanie, być albo być może wystarczy dla wszystkich grobów w Danii...