środa, 22 lutego 2017

Recenzja z Shakespeare Daily: Dania cała jest cmentarzem

Dania cała jest cmentarzem

Hamlet, reżyseria: Arash Dadgar, Quantum Theatre Group (Iran)

Koniec świata nie musi być zatrważający. Może nadchodzić powoli, a śmierć może przybrać przyjazną formę uśmiechniętego mężczyzny, który z otwartymi ramionami przywita nas w tej ostatniej chwili. Poznajmy Hamleta w reżyserii Arasha Dadgara, w którym ostatnie słowo należy do Grabarza. 

Zdawać by się mogło, że Hamlet został już zinterpretowany wzdłuż i wszerz, a jego inscenizacje wyeksploatowały wszystko możliwości tekstu. Było już trzech Hamletów, był dramat z perspektywy Ofelii, Hamlet-monodram, Hamlet szaleniec i wiele innych. Arash Dadgar poszedł o krok dalej i głównym bohaterem uczynił Grabarza, który swoją osobą i wykonywaną profesją spaja wszystkie sceny spektaklu. Przeniesienie środka ciężkości z Hamleta na postać, która w dramacie nie pełni istotnej roli, podkreśliło to, że będziemy mieli do czynienia ze światem na opak – lekko skarnawalizowanym, w którym mimo wszystko krąży widmo śmierci.
Wszystko zaczyna się od morderstwa króla Hamleta. Już od pierwszej chwili reżyser wręcza nam wskazówki, którymi będziemy podążać przez resztę spektaklu. Król umiera, jednak jego duch odziany w białe szaty pozostaje i będzie snuł się po scenie przez cały spektakl. Nie będzie jednak biernym obserwatorem, będzie drażnił Gertrudę i prowokował syna do zbrodni. Snuje się więc między postaciami sprawiając wrażenie, że mamy do czynienia z dziwną rzeczywistością, w której życie i śmierć mijają się. Będziemy lawirować między porządkami, które odkryją przed nami mroczną ludzką naturę.
Świat przedstawiony przez Dadgara jest jak z sennego koszmaru. Postaci, ich makijaż i stroje, utrzymane w mrocznym stylu steampunk, przywodzą na myśl najmroczniejsze filmy Tima Burtona. Gertruda przypomina bardziej umarłą pannę młodą, ze swoimi na czarno podkreślonymi oczami i bladą cerą. Jednak nie tylko ona przedstawia się jak z pogranicza świata żywych i umarłych. Wszyscy aktorzy snują się po scenie, rozpaczliwie podrygują w ostatnich zrywach, jednak wszystko to z widmem śmierci, z nieustannie przechadzającym się po scenie bądź jej zakamarkach Grabarzu. To on jest dyrygentem, to on pobierając wymiary szykuje dla nich ostatnie posłanie, skrojoną na wymiar mogiłę. Po scenie śmierci Hamleta, wszystko zaczyna nabierać tempa zupełnie jak lawina, która wraz z kolejnym obrotem staje się coraz większa i szybsza. Uruchomiona zostaje fala konfliktów, żali czy pretensji i nikt nie może tego zatrzymać. Dadgar przeprowadził nas przez całą historię Szekspira, podkreślając intensywniej sceny konfrontacji i sprzeczności. Jego bohaterowie są niezwykle żywiołowi, dają się porwać wszelkim emocjom. Nie krępują się skakać, krzyczeć i biegać. Etykieta rodziny królewskiej tutaj nie obowiązuje, na scenie panuje żywioł.
Za najbardziej nieszczęśliwą oraz zagadkową postać możemy uznać Ofelię. Kiedy wszystkie postaci oprócz Hamleta-króla są ubrane na czarno, tak ona od stóp do głów odziana jest w biel. Zupełnie, jakby za życia uznana była za martwą i tylko błądziła między żywymi, skazana na wieczne potępienie, poniżanie i śmiech. Ofelia, przez wszystkich jest traktowane jako zbędny element dworu – Poloniusz sprawuje nad nią restrykcyjną kontrolę, podobnie jak brat, Gertruda, woli jej wymierzyć siarczysty policzek niż porozmawiać o jej nieszczęśliwej miłości. Wszyscy traktują ją jak zużyty przedmiot, który chowa się po kątach, aby nikt go nie zauważył. Nawet Hamlet krytykuje jej urodę, odrzuca jej miłość i oddanie. Dlatego, nie dziwi to, że gdy przychodzi koniec świata Ofelii, gdy przechodzi ona na drugą stroną prowadzona przez Grabarza, to wydaje się szczęśliwa, po raz pierwszy spokojna i zadowolona.
Samo przedstawienie kobiet przez Dadgara jest zbudowane na zasadzie kontrastu. Ofelia, jest dzianą w biel ofiarą natomiast Gertruda, to rządna władzy despotka, która cieszy się ze śmierci męża. Jednak żadna z nich nie ma mocy sprawczej. Ofelia podporządkowuje się męskiej sile, Gertruda zostaje pochłonięte przez własne żądze. Bowiem, w tym świecie, każda decyzja prowadzi do śmierci. Jedyne zmartwienie ma Grabarz, czy wystarczy miejsc w Dani na tyle grobów?
Natomiast tytułowy Hamlet ponaglany przez widmo ojca do zemsty na Klaudiuszu popada w szaleńczy obłęd. Nie ma w sobie nic z odważnego wojownika, jest wrażliwym filozofem, pisarzem, który woli walczyć słowem. Mohammadreza Aliakbari w roli Hamleta odegrał narastający obłęd, pogrążonego w żalu intelektualisty, który nie potrafi wybrnąć z narzucanych mu wymagań. To jedna z lepszych kreacji w tym spektaklu, zaraz obok Grabarza – komika i przewodnika w jednym. Ten zarządca cmentarza, to jedyna postać ubrana w barwny strój robotnika, tylko jego mroczny makijaż podkreślał, że należy on do tego upadającego świata, do Dani, która ma więcej umarłych niż żywych.
Cały spektakl to zręcznie skonstruowana machina. Chociaż sceny z perypetami przyjaciół Hamleta stanowiły przyjemną komiczną przerwę, między wartką akcją pełną knucia i spisków, tak już pewnym przesytem stają się sceny w których to jeden z nich usilnie próbuje „urodzić” kamienie nerkowe. Każda postać musi mieć jakąś charakterystyczną cechę, to zrozumiałe. Jednak czy muszą nią być zakrwawione spodnie oraz siedzenie na toalecie? Można uznać, że Dadgar pragnął w swoim przedstawieniu zwrócić uwagę na każdy rodzaj cierpienia: spowodowany zemstą, miłością, wścibstwem oraz przyczynami naturalnymi.
Wszystko kończy się niezwykle symbolicznie. Każda z postaci zostaje poprowadzona przez Grabarza do drzwi, przez które przechodzi, aby następnie udać się na podwyższenie, gdzie można obserwować kolejnych umierających. Pomimo tego, że dla każdego z bohaterów nastąpił mikro koniec świata, tak w ostateczności dochodzi do upadku pewnego porządku. Wszyscy odchodzą, Dania ściele się trupem, jak teraz będzie wyglądał świat w którym rodzina królewska dokonała tak okrutnych czynów? Oraz najważniejsze pytanie, być albo być może wystarczy dla wszystkich grobów w Danii...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz