Symbol siły –
Juliusz Cezar okazuje się ledwo stojącym na nogach starcem. Marka
Antoniusza gra aktor po tracheotomii, a bohater „…vskij” jest
aluzją do jednego z ojców założycieli teatru awangardy.
Zapraszamy w świat emocji, gdzie jedyne ograniczenie stanowi ludzka
wrażliwość.
Spektakl Juliusz
Cezar. Fragmenty jest inspirowany jednym z najczęściej
nagradzanych dzieł Romeo Castellucciego Juliusz Cezar z 1997
roku. Przedstawienie stanowi pewnego rodzaju refleksję nad sztuką
retoryki, choć słów w tym spektaklu jest niewiele. Reżyser buduje
niezwykle powolne i przejmujące widowisko. Większość wrażeń
płynie z warstwy dźwiękowej i wizualnej sztuki. W Juliuszu
Cezarze uwaga jest skupiona na człowieku – jego fizyczności,
słabościach i bolączkach - w szczególności jednak, reżyser
zwraca uwagę na aparat mowy. Castellucci już od pierwszych minut
zmusza widzów do skonfrontowania się z ludzkimi wnętrznościami i
to dosłownie...
Do sterylnego
pomieszczenia wchodzi mężczyzna. Zajmuje się dezynfekcją sprzętu
medycznego. Starannie oczyszcza długą czarną rurkę, po chwili
zręcznie wkłada endoskop do nosa. Za nim, na ścianie wyświetla
się obraz - krtań i struny głosowe recytującego na scenie aktora.
Obraz ten ma w sobie coś hipnotyzującego, reżyser umożliwia nam
zajrzeć w głąb ludzkiego ciała, odkrywa przestrzenie często
nieznane. Wraz z kolejnymi słowami obserwujemy jak struny głosowe
drgają, jak wibrują, gdy mężczyzna zanosi się śmiechem. Ten
niezwykle intymny obraz, stanowi zarazem najgłośniejszą scenę
spektaklu. Dodatkowo ma w sobie coś groźnego, stawia widza w roli
podglądacza, zmusza do refleksji nad rolą mowy, podkreśla, tym
samym, że głos będzie głównym bohaterem sztuki, istotniejszym od
śmierci, która przecież leży u podstaw tego dramatu.
Castellucci, z
wykształcenia plastyk, i tym razem nie poskąpił swoich sławetnych
odwołań do malarstwa. Scena umierania Juliusza Cezara, to jakby
zatrzymane w kadrze reprodukcje obrazów Vincenzo Camucciniego –
ustawione w dramatycznych pozach, pełne napięcia ciała aktorów
przypominają greckie posągi, surowe, zimne, jednak doskonałe.
Skąpany w czerwienień Juliusz Cezar (Gianni Plazzi) w patetycznych
pozach umiera, przy tych którzy go zdradzili.
Początkowa „głośna”
scena, stanowi zręczną klamrę dla ostatnich „wyciszających”.
Gdy w pierwszej, mogliśmy w makro skali obserwować pracę krtani,
tak w finalnej przemowie, wypowiadane słowa pozbawione są swojego
mięsistego źródła, bowiem marmurowe podium zajmuje Marek
Antoniusz (Dalmazio Masini), w którego wciela się aktor po
operacyjnym usunięciu krtani, strun głosowych i nagłośni. To, co
wydobywa się z jego przełyku, staje się ostatnią ostoją dla
Rzymu Cesarza, jednak już słabą i ledwo słyszalną. Okaleczone
jama gardłowa może być odczytana jako synonim ran na ciele
Juliusza Cezara.
Wrażenie
ostatecznego upadku – klęski człowieka, słabości ciała,
nieistotności słów – stanowi ostatnia scena. Sterylna przestrzeń
jest opustoszała, wyciemniona. Po prawej stronie, na maszynie,
przypominającej kształtem aparaty do badań okulistycznych,
uruchamiane są małe wiatraczki, które sukcesywnie niszczą
zawieszone nad nimi żarówki. Bez pośpiechu, gasną kolejne
światła, słychać dźwięk pękającego szkła, scena powoli
zapada w wieczny sen, zupełnie jak Cezar. Następuje cisza. Długa i
przejmująca, taka, której nikt nie chce przerwać.
Castellucci, przy
użyciu tak niewielu środków wyrazu, stworzył gamę emocji – od
dumy, przez rozpaczy, nienawiść, a na smutku kończąc –
pokazał, że świat zbudowany jest ze skrajności. To co dla jednych
jest szeptem chorego człowieka, dla drugich może być ostatnim
krzykiem rozpaczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz