środa, 22 lutego 2017

Recenzja z Shakespeare Daily: Cichy krzyk Marka Antoniusza


Cichy krzyk Marka Antoniusza

Symbol siły – Juliusz Cezar okazuje się ledwo stojącym na nogach starcem. Marka Antoniusza gra aktor po tracheotomii, a bohater „…vskij” jest aluzją do jednego z ojców założycieli teatru awangardy. Zapraszamy w świat emocji, gdzie jedyne ograniczenie stanowi ludzka wrażliwość. 

Spektakl Juliusz Cezar. Fragmenty jest inspirowany jednym z najczęściej nagradzanych dzieł Romeo Castellucciego Juliusz Cezar z 1997 roku. Przedstawienie stanowi pewnego rodzaju refleksję nad sztuką retoryki, choć słów w tym spektaklu jest niewiele. Reżyser buduje niezwykle powolne i przejmujące widowisko. Większość wrażeń płynie z warstwy dźwiękowej i wizualnej sztuki. W Juliuszu Cezarze uwaga jest skupiona na człowieku – jego fizyczności, słabościach i bolączkach - w szczególności jednak, reżyser zwraca uwagę na aparat mowy. Castellucci już od pierwszych minut zmusza widzów do skonfrontowania się z ludzkimi wnętrznościami i to dosłownie...
Do sterylnego pomieszczenia wchodzi mężczyzna. Zajmuje się dezynfekcją sprzętu medycznego. Starannie oczyszcza długą czarną rurkę, po chwili zręcznie wkłada endoskop do nosa. Za nim, na ścianie wyświetla się obraz - krtań i struny głosowe recytującego na scenie aktora. Obraz ten ma w sobie coś hipnotyzującego, reżyser umożliwia nam zajrzeć w głąb ludzkiego ciała, odkrywa przestrzenie często nieznane. Wraz z kolejnymi słowami obserwujemy jak struny głosowe drgają, jak wibrują, gdy mężczyzna zanosi się śmiechem. Ten niezwykle intymny obraz, stanowi zarazem najgłośniejszą scenę spektaklu. Dodatkowo ma w sobie coś groźnego, stawia widza w roli podglądacza, zmusza do refleksji nad rolą mowy, podkreśla, tym samym, że głos będzie głównym bohaterem sztuki, istotniejszym od śmierci, która przecież leży u podstaw tego dramatu.
Castellucci, z wykształcenia plastyk, i tym razem nie poskąpił swoich sławetnych odwołań do malarstwa. Scena umierania Juliusza Cezara, to jakby zatrzymane w kadrze reprodukcje obrazów Vincenzo Camucciniego – ustawione w dramatycznych pozach, pełne napięcia ciała aktorów przypominają greckie posągi, surowe, zimne, jednak doskonałe. Skąpany w czerwienień Juliusz Cezar (Gianni Plazzi) w patetycznych pozach umiera, przy tych którzy go zdradzili.
Początkowa „głośna” scena, stanowi zręczną klamrę dla ostatnich „wyciszających”. Gdy w pierwszej, mogliśmy w makro skali obserwować pracę krtani, tak w finalnej przemowie, wypowiadane słowa pozbawione są swojego mięsistego źródła, bowiem marmurowe podium zajmuje Marek Antoniusz (Dalmazio Masini), w którego wciela się aktor po operacyjnym usunięciu krtani, strun głosowych i nagłośni. To, co wydobywa się z jego przełyku, staje się ostatnią ostoją dla Rzymu Cesarza, jednak już słabą i ledwo słyszalną. Okaleczone jama gardłowa może być odczytana jako synonim ran na ciele Juliusza Cezara.
Wrażenie ostatecznego upadku – klęski człowieka, słabości ciała, nieistotności słów – stanowi ostatnia scena. Sterylna przestrzeń jest opustoszała, wyciemniona. Po prawej stronie, na maszynie, przypominającej kształtem aparaty do badań okulistycznych, uruchamiane są małe wiatraczki, które sukcesywnie niszczą zawieszone nad nimi żarówki. Bez pośpiechu, gasną kolejne światła, słychać dźwięk pękającego szkła, scena powoli zapada w wieczny sen, zupełnie jak Cezar. Następuje cisza. Długa i przejmująca, taka, której nikt nie chce przerwać.
Castellucci, przy użyciu tak niewielu środków wyrazu, stworzył gamę emocji – od dumy, przez rozpaczy, nienawiść, a na smutku kończąc – pokazał, że świat zbudowany jest ze skrajności. To co dla jednych jest szeptem chorego człowieka, dla drugich może być ostatnim krzykiem rozpaczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz